PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=35504}

Od pierwszego wejrzenia

Coup de foudre
6,9 130
ocen
6,9 10 1 130
Od pierwszego wejrzenia
powrót do forum filmu Od pierwszego wejrzenia

"Mam ochotę się przytulić."

Mówi Lena do Madeleine i opiera głowę na jej ramieniu. Madeleine się lekko uśmiecha, ale wydaje się jakby nieobecna.
Gdyby nie kilka taktów muzyki Luisa Bacalova towarzyszących tej scenie byłaby ona mimo wszystko dla mnie mdła, bez wyrazu.

Chociaż szalenie mi odpowiada klimat, tempo czy kreacje aktorskie, to nie mogę jednoznacznie określić czy też nazwać w sposób czytelny tego, co połączyło obie główne bohaterki. A to przecież niezwyczajna historia, jak na owe czasy.
Lenę i Madeleine odbieram nie jako parę kochających się kobiet, przyjaciółek, pragnących żyć razem, tylko jako parę zupełnie różnych istot, które czują się w swoim towarzystwie szczęśliwe i spełnione. Do tego stopnia są sobą pochłonięte, że przebywając we własnym towarzystwie czasem zapominają o rzeczywistości. Znamiennym przykładem jest tutaj zgubienie dziecka!, ale są też i inne.
Nie wiem czy połączyła je miłość, przyjaźń, fascynacja czy obsesja, może wszystko razem, a może nic z tych rzeczy?
Lena mówi mężowi: "Nigdy tego nie zrozumiesz, Madeleine pomaga mi żyć, bez niej się duszę." Mąż widzi jednak podtekst seksualny, dosłownie nazywając Lenę lesbijką, co ją mocno wzburza. Ja jednak nie widzę tu tego typu podtekstu. Oprócz bardzo mocnego uzależnienia emocjonalnego, które to uderzyło we wrażliwszą Madeleine, a w Lenie nie pozostawiło nawet śladu, nie czuję nawet ich fascynacji sobą. A jednak ich wzajemna chęć bycia razem okazała się być silniejszą, niż wszystko inne dookoła.
Sądzę, że tak subtelnie niedopowiedziana historia matki i jej towarzyszki życia została przez córkę przedstawiona celowo w taki właśnie sposób, żeby każdy, kto ją zobaczy, mógł pokusić się o swoją własną "niezawoalowaną" wersję. Jest poza tym bardzo harmonijnie wyważona, mimo, że w sumie wszystkie postaci są doświadczone przez ukazane w filmie okoliczności, boleśnie. Tą harmonijną całość dopełnia snujący się, piękny motyw muzyczny Luisa Bacalova (bardziej znanego większości choćby z filmów Tarantino). Odniosłam wrażenie, że ten motyw prawie w całości buduje w filmie emocje, ale nie klimat. Mimo bardzo oszczędnej formy ekspresji, znakomicie mi się ogląda obraz Diane Kurys. Tak samo znakomicie wypada trójka bohaterów, ze szczególnym naciskiem na Miou-Miou, która łudząco przypomina mi kogoś bardzo, bardzo bliskiego.

ocenił(a) film na 7
karen_

One po prostu czują się ze sobą dobrze, w swoim towarzystwie nie muszą nikogo grać czy udawać. I właśnie to najbardziej zwróciło moją uwagę, gdy oglądałam ten film. W scenach, gdy Lena i Madeleine są razem, obie są niesamowicie naturalne, szczere; każde słowo czy najmniejszy nawet gest wydają się takie... niewymuszone i płynące gdzieś tam z głębi serca. Gdy pokazane są w towarzystwie swoich mężów, to wyczuwam grę - próby wybadania co powinno się w danym momencie powiedzieć czy zrobić, żeby było dobrze.

magmos

Oglądamy tu historię opowiedzianą z perspektywy dziecka, historię sprzed wielu lat, i z całym bagażem późniejszych relacji między bohaterkami, w którym to klimacie dorastała Diane Kurys.
Mnie się bardzo podobało, że ten film nikogo nie próbuje oceniać, ani na minus, ani na plus. A przez to, że opowiada to mały, "naoczny" świadek tamtych wydarzeń obraz jest jakby miejscami podkolorowany (relacja córki z ojcem), a miejscami rozmazany, nieostry (relacja matki z Madeleine). Z pewnością obie panie oszukiwały i zdradzały swoich mężów, więc nie sposób było nie dostrzec tego fałszu i gry.
Piszesz o szczerych słowach i gestach w stosunkach między bohaterkami. Może jednak nie do końca Madeleine uwierzyła w szczerość słów Leny skoro dotknęła ją "choroba"? Ale oczywiście to, co później zrobiła Lena było już jednoznaczne. Istniała dla niej tylko Madeleine.

Były dla siebie stworzone, tak jak "siostrzane dusze". Nie musiały się zbytnio wysilać, żeby to odkryć. Nie musiały nawet o tym mówić. Nie musiały o siebie zabiegać. Mogły sobie powiedzieć dosłownie wszystko i tak też czyniły. To właśnie było naturalne. I w końcu... wiedziały, że muszą w swoim życiu dokonać zmian, żeby być zawsze blisko siebie.
Dla mnie trochę trudne w odbiorze było jednak takie beznamiętne (w tej wyjątkowej relacji niezbyt naturalne) odnoszenie się do siebie w gestach (np. wspólna scena na łóżku). No i w moim wypadku nie sposób nie doszukać się w tym odbiorze związku z grą Isabelle Huppert. Nie pamiętam, żebym widziała ją w innej roli, niż "zimnej" kobiety. Nie przepadam za takimi jednoznacznymi, kobiecymi charakterami. A jednak klimat tego obrazu bardzo mi odpowiada.

W kontekście całego filmu, ale nie tylko za sprawą zakończenia, moją uwagę zwróciło bardzo wyraźne odczucie dziecięcej tęsknoty za ojcem. I pomimo tego, że Diane Kurys nakręciła go wkrótce po śmierci partnerki swojej matki, to myślę, że jej stosunek do obu pań nie był w nim tak ciepły, jak właśnie do ojca.

ocenił(a) film na 7
karen_

Dzieci rzeczywiście mają tendencję do wypełniania luk pamięciowych tym, co chciałyby, aby miało miejsce i z racji tego, że o pewnych sprawach nie mają jeszcze pojęcia - inaczej postrzegają i pojmują otaczający je świat i relacje pomiędzy ludźmi. Niemniej, to film fabularny, a nie dokumentalny. Może nawet dobrze, że wiele kwestii pozostało niejasnych i otwartych, bo dzięki temu, każdy może wypełnić je własnymi emocjami, uczuciami, przemyśleniami - nie został nam (widzom) narzucony określony sposób interpretacji.

BTW, Huppert nie gra tylko zimnych kobiet! ;)

magmos

Domyślam się że nie gra tylko takich, w końcu dość wiele już zagrała ról :)

Ja lubię różne obrazy, nawet jak nie przepadam za bohaterami i nawet jeśli kuleje fabuła czy gra aktorska, albo coś mnie wręcz irytuje :) Kiedyś mogłam napisać, że nienawidzę jedynie horrorów i filmów o przemocy z udziałem dzieci. Dziś nie umiem się jednoznacznie wypowiedzieć. Różnorodność jest tym co mnie często mile zaskakuje.

Oczywiście, że taki właśnie "zawoalowany obraz" jest ciekawszy, wrażenia własne są zawsze na pierwszym planie.

karen_

Film jest dobry , ale brakowało mi dosłownie kilku scen czułości , wtedy ten obraz byłby dla mnie kompletny. Oczywiście córka tak przedstawiła matkę , ale pozbyła w ten sposób główne bohaterki emocji , namiętności. Szkoda bo miałem ciągły niedosyt w czasie oglądania. Mąż przedstawiony jako osoba mocno wybuchowa , emocjonalna , a one dla kontrastu jak zimne " flądry." Ten film bym określił jako jeden z bardziej zimnych filmów o miłości , to na drugim biegunie bym postawił film " Bilitis " gdzie główną cechą filmu jest subtelność.

6058145

Przychylam się po części i rozumiem, ale...

Dla mnie "Bilitis", to jedynie nieśmiertelny Francis Lai. Chyba nigdy nie pokusiłabym się o porównanie tych dwóch filmów w kategoriach biegunów emocjonalnych. Paradoksalnie chłód "Od pierwszego..." jest dla mnie jego zaletą, natomiast "Bilitis" to taki "kicz prodżekt" lat 70tych :) Na niedosyty w różnych filmach cierpimy niestety wszyscy.
Jeśli już szukałabym na siłę porównań typu wizualna, subtelna namiętność - chłód, to prędzej zamieniłabym "Bilitis" na inny kicz -"Gdyby don Juan był kobietą", o wiele więcej namiętności i subtelności w nim widziałam, i widzę nadal. "Bilitis" się mocniej przykurzył i mimo wszystko mnie już śmieszy.

Kiedy oglądałam "Od pierwszego wejrzenia" budził on moje skojarzenia z "Un amour de femme". Choć to inna historia, ale także jest powolne tempo, specyficzny - raczej chłodny - klimat, temperamentny mąż etc...tylko to nie ta półka aktorska (co kompletnie nie przeszkadza mi wracać do "Un amour..." z niekłamaną przyjemnością). I jest oczywiście subtelniej, śmielej...

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones